Stron: 472
Opis wydawcy:
Świat po wielkich eksplozjach. Szesnastoletnia Pressia mieszka w gruzach z innymi zmutowanymi, którzy ocaleli po Wybuchu. Partridge wychował się w sterylnej Kopule pośród nielicznych Czystych. Oboje uciekają. Pressia – przed poborem do militarnej organizacji, Partridge – przed ojcem tyranem. Ich spotkanie zmieni bieg historii Nowej Ziemi...
„Nowa Ziemia” to kolejna młodzieżowa „antyutopia”, których obecnie
wiele. Według mnie dobra, ale nie wybitna, a już na pewno nie wyjątkowa.
Świetnie napisana, ale niepozbawiona wad, niedociągnięć i rażących
nieścisłości. Ponieważ lubię sobie zacząć od mankamentów, tak będzie i teraz.
:)
Przede wszystkim najnowszy twór Julianny Baggott to nie antyutopia. Dla
mnie dobra powieść futurystyczna to taka, podczas czytania której nagle, z
przestrachem (a nawet paniką) stwierdzam, że właśnie tak może wyglądać świat za
kilka(set) lat. Przedstawiona w „Nowej Ziemi” wizja przyszłości jest zbyt
fantastyczna, aby można ją było uznać za przynajmniej odrobinę prawdopodobną i
realną do spełnienia, a tym samym nie wywiera na mnie takiego wrażenia.
Zacznijmy od samego początku – stopienia ludzi z przedmiotami. Nie przeczę –
świetny pomysł, bardzo obrazowy, a nawet symboliczny, pobudzający wyobraźnię,
ale... totalnie nieprawdopodobny. Przecież każdy wie, że ludzki organizm w
naturalny sposób stara się pozbyć ze swojej struktury ciał obcych. Każdy kto
kiedykolwiek przewrócił się na żwirze, lub wbił sobie pod paznokieć ostry
fragment rośliny, czy (przykład z książki!) odłamku szkła, doskonale wie jak
przebiega ten nieprzyjemny proces. Nawet „naukowe” tłumaczenie całej sprawy
powikłaniami nuklearnymi kompletnie mnie nie przekonały.
To jednak można by po prostu nazwać fantastyczną wizją autorki. Gorsze
są komplikacje związane ze stopieniami – te już nie tylko do mnie nie
przemawiają, te uważam wręcz za głupie. Bo być stopionym z plastikiem to jedno,
ale fakt, że nie można go usunąć, to już zupełnie inna sprawa. Piłowanie
plastiku powoduje krwawienie (sic!), śmierć przyczepionego żywego organizmu
powoduje też śmierć drugiej osoby... I najgorsze: deformacje ciał nie dotyczą
jedynie ludzi, którzy przeżyli wybuch, ale także kolejnych pokoleń. Niby
dlaczego poparzone osoby rodzą też poparzone dzieci? Kompletnie bez sensu.
Zakładając nawet, że to wszystko możliwe (teoretycznie można wyobrazić
sobie dziewczynkę z plastikową głową lalki w miejscu ręki), to niektóre
deformacje są nieprawdopodobne nawet w kategoriach przyjętych przez autorkę.
Czymś innym jest mieć deformację, a czym innym jest panowanie nad nią; człowiek
z karabinem zamiast ręki (chyba wyłącznie siłą umysłu) potrafi strzelać. Nie
przekonały mnie też zupełnie nowe anomalie genetyczno-cielesne, które powstały
w wyniku wybuchu; ludzie stopieni z piaskiem stworzyli groźne Pyły – twór
kompletnie nierealistyczny nawet w wyniku nuklearnego koktajlu.
Tak więc podsumowując: nie, tak nie będzie wyglądał świat w
przyszłości. I choć „Nowa Ziemia” to ciekawa książka fantastyczna (a w zasadzie
fantastyczno-naukowa), to nie zapewniła mi tego, co lubię w antyutopiach
najbardziej – błąkającej się gdzieś po mojej głowie nikłej iskierki zwątpienia,
która szepcze mi na ucho „a co by było, gdyby...”
Kolejną ogromną wadą powieści jest niedopracowanie wizji świata
przedstawionego. Przede wszystkim otrzymujemy jedynie szczątkowe informacje na
temat tego jak wygląda obecnie świat. Jest kopuła i... jedno jedyne miasto koło
niej. A co z resztą? Bardzo brakowało mi większej ilości informacji.
Nieprzemyślana jest też struktura czasu akcji. Świat przed wybuchem to
świat nam współczesny (filmy 3D, Disneyland, samochody), od wybuchu natomiast
minęło około dziesięciu lat. Dekada to naprawdę niedużo! W tym czasie może
zdarzyć się katastrofa ekologiczna, ale pewne zmiany (przede wszystkim
kulturowe!) nie mają prawa się wydarzyć. No i jak tu teraz logicznie
wytłumaczyć fakt, że Partridge, który niemal połowę swojego życia spędził w „starym świecie”
nagle, po dziesięciu latach nie wie jak się przywitać, ponieważ w „jego
społeczeństwie” wszystko wygląda inaczej? Tego typu zmian cywilizacyjnych można
by się spodziewać po stu latach życia w odosobnieniu, ale na pewno nie tak
szybko.
Z drugiej natomiast strony
nie rozumiem jak to możliwe, że grono znakomitych naukowców żyjących w Kopule (którzy
swoje tytuły naukowe osiągnęli jeszcze przed wybuchem), nagle, dziesięć lat
później może nie wiedzieć jak powstaje wiatr... Partridge wyjaśnia: „W
gruncie rzeczy nikt w Kopule nie potrafi wyjaśnić powstawania wiatru. (...)
Właśnie tego rodzaju kwestii oni nie potrafią ogarnąć.” Jak to możliwe, że
naukowcy, którzy w tak krótkim czasie zastąpili jedzenie tabletkami i stworzyli
Kopułę mogli zapomnieć o podstawowych prawach fizyki?
Gdybym jednak po
pierwsze – nie czepiała się szczegółów, a po drugie – nie nastawiła się na
przerażającą wizję świata przyszłości, to do czynienia miałabym z całkiem
przyjemną, trzymającą w napięciu i znakomicie napisaną powieścią
science-fiction. Julianna Baggott to nie kolejna debiutująca autorka, która
nieudolnie stara się napisać cokolwiek, byle było modne. Ma duże doświadczenie,
a przez to świetny warsztat. W swojej powieści stworzyła świat ciekawy,
pomysłowy i opisała go bardzo plastycznie. Zadbała nie tylko o główny schemat
fabularny, ale też o zaplecze polityczne, naukowe, a nawet historyczne. Wizja
nowego porządku jest oryginalna i (w swojej wewnętrznej strukturze, niestety z
pominięciem świata zewnętrznego) dosyć mocno skomplikowana, a przez to ciekawa.
W czasie czytania dowiadujemy się coraz to nowych rzeczy; niektóre z nich są
oczywiste i przewidywalne (a przez to niedomyślność bohaterów irytuje), inne zaskakują,
wprowadzają drugie dno i zapowiadają obiecującą kontynuację.
Cieszę się też, że w tym
brutalnym świecie nie stroniono od brutalnych czynów. Autorka nie bała się
opisywać śmierci, przemocy. Przetwarzane na bieżąco w obrazy naturalistyczne
opisy niektórych deformacji na długo zakorzeniły się w mojej wyobraźni.
Podobało mi się też, że
pokazane zostały dwa całkowicie odmienne światy. Zdewastowany świat Presii i
sterylną, pełną nowoczesnych rozwiązań naukowych Kopułę Partridge’a. Dzięki
zmiennej narracji poznajemy różne modele życia w świecie po wybuchu i różne
postrzeganie nowej rzeczywistości. Mnie świat Kopuły wydał się znacznie
ciekawszy i chciałabym, aby w kolejnych tomach to ona była głównym miejscem
akcji.
„Nową Ziemię” polecam.
Powieść wybija się na tle coraz bardziej schematycznych młodzieżowych powieści
futurystycznych; z pewnością stoi na szczeblu odrobinę wyższym niż większość
wciąż powielanych, jednowątkowych, marnych kopii „Igrzysk śmierci”. Jedyna wada
to ta, o której już pisałam – nie odczułam przerażenia i grozy, na które
liczyłam. Ale być może oczekiwałam po prostu zbyt wiele.
5=/6
Koniecznie muszę to kiedyś przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMam ją w planach, jestem jej bardzo ciekawa, zwłaszcza, że raczej mało książek "antyutopii" czytałam :)
OdpowiedzUsuńNo w końcu coś interesującego i nowego :)
OdpowiedzUsuńPodobała mi się! :D Czekam na kolejną część :D
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę i byłam nią zachwycona :)
OdpowiedzUsuńByć może się na nią skuszę. Kolejna bardzo dobra recenzja w twoim wykonaniu. Pierwsza część zdecydowanie przekonująca;)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam już żadnej typowej powieści dla młodzieży, a powyższa zapowiada się nadzwyczaj obiecująco, dlatego będę miała ją na uwadze w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńByc moze rzeczywiscie occzekiwałaś za wiele. Mam dość tanich podróbek Igrzysk Śmierci, wie chetnie zapoznam się z tą pozycją.
OdpowiedzUsuńWczoraj skończyłam i mam dużo do napisania na temat tej książki, bo z pewnością nie jest ona typową "młodzieżowką".
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Dla mnie książka okazała się ciekawą niespodzianką :P Jestem ciekawa co też przygotowała nam autorka w kolejnej części :D
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam książki w tym stylu, więc z chęcią sięgnę po nią. :D
OdpowiedzUsuńMam w planach. Dzięki Bogu z antyutopiami mam tak, że wyłączam myślenie i przyjmuję nawet najbardziej idiotyczne wersje. Dlatego też to odrealnienie chyba nie będzie mi przeszkadzać.
OdpowiedzUsuńAle to powstanie wiatru... To już jest ZBYT nierealne, by nawet wyłączony mózg mógł to przyjąć.
Ostatnio czytam dużo antyutopi, więc z początku pomyślałam, że to książka dla mnie, ale mój zapał osłabł po przeczytaniu twojej recenzji. Ale chyba mimo wszystko się na nią skuszę :)
OdpowiedzUsuńrecenzentka-carrie.blogspot.com
Fakt, autorka nie bała się opisywać brutalności i przemocy, jednak niektóre z tych opisów były zbyt drastyczne i nierealne. Poza tym książka była całkiem niezła.
OdpowiedzUsuńCzytałam i miło ją wspominam. Mi to nawet do głowy nie przyszło by te stopienia ludzi z tworzywami brać pod logikę, od razu przyjęłam to jako jedynie element książki.
OdpowiedzUsuńMam w planach. Tego typu książki zazwyczaj mnie rozczarowują, ale może chociaż nie ta :P
OdpowiedzUsuń