
Gdzieś
już pisałam o swojej miłości do Czu Czu. W szafach i innych tajnych
zakamarkach poupychane mam stosu puzzli i książek z logo chłopca w
konduktorskiej czapce. Śledzę nowości, zachwycam się co ciekawszym pomysłem i
gromadzę „na zaś”. Cieszę się, że coś z tych skarbów możemy używać już teraz.
Mowa
o kartach „Moje pierwsze słowa”. Wydane zostały cztery zestawy kart w tej
serii: „W domu”, „Zwierzęta”, „Owoce i warzywa”, „Kolory i kształty”. Nie muszę
chyba dodawać, że mamy je wszystkie. :) W każdym zestawie znajduje się
piętnaście dwustronnych kart (trzydzieści obrazków), co, po zebraniu całości,
daje całkiem imponującą ilość. Zestaw znajduje się w trwałym pudełku i jest związany
sznureczkiem. U nas jednak karty sprawdzają się lepiej bez sznurka. Można je
wtedy zebrać w wielki stos, który jedni będą przerzucać i układać według sobie
tylko wiadomych wzorów, drudzy natomiast zyskają kilka minut wolnego. Win-win!


Karty
z obrazkami to naprawdę świetny pomysł na zabawę z dzieckiem. Ja zaczęłam
pokazywać Róży obrazki (za każdym razem je nazywając), kiedy ta miała trzy miesiące.
Teraz, kiedy ma dziesięć miesięcy, jej zainteresowanie kartami nie słabnie.
Wciąż przede wszystkim nazywam to, co jest narysowane na karcie. Widzę, że
znacznie łatwiej skupia się wtedy, gdy obrazek jest tyko jeden. W przypadku
książek (nawet takich z jednym obrazkiem na stronie) jej wzrok błądzi pomiędzy
kartkami, a równie interesujące, co treść, są strony, które można przewracać.
Przy kartach pozostaje jedynie patrzenie. Teraz, kiedy jest starsza, grupuję też
obrazki w różne zbiory, nazywam ich cechy. Z pojedynczymi kartami szukamy
natomiast obiektów w naszym najbliższym otoczeniu. Bierzemy na przykład „nocnik”
i idziemy do łazienki, aby znaleźć to, co znajduje się na ilustracji. Poznajemy
w ten sposób coraz więcej nowych słów i uczymy się rozpoznawania obiektów,
które można wskazać paluszkiem. Tak samo przy jedzeniu; Rózia wydaje się zaskoczona,
że marchewka w jej ręce i marchewka na obrazku są dokładnie tym samym. Pomysłów
na zabawy z kartami jest wiele, do zestawu dołączone są zresztą bardzo przydatne
informacje z pomysłami na inne jeszcze aktywności, a także naprawdę ciekawe
pytania, które można zadawać starszym dzieciom.
Przejdźmy
jednak do zalet i wad produktu; dlaczego warto wybrać właśnie karty od Czu Czu.
Zalety
Karty
są bardzo grube i wytrzymają naprawdę wiele. Nasze są bez przerwy gryzione,
rzucane, ślinione i miętoszone. Na tych, którym dostało się najmocniej,
oczywiście widać drobne ślady użycia, ale trzeba ich szukać naprawdę mocno. To
jedyne karty, które mogę dać do ręki niemowlęciu bez obawy, że zostaną
zniszczone. Już kilkumiesięczna Róża testowała je swoimi bezzębnymi dziąsłami,
a one wciąż wyglądają świetnie.

Brak
zdrobnień i rzeczowe informacje. Jeśli już jest coś stworzonego dla niemowląt
(choć zazwyczaj nic nie ma), to zazwyczaj pełne jest dziwacznych zdrobnień,
jakby alternatywnego języka. Zamiast „liścia” jest „listek”, a zamiast „kaczki”
– „kaczuszka” (gdyby zrobili z tego audiobook, to pewnie jakiś lektor czytałby „kacuska”).
W kartach Czu Czu, poza jedną jedyną „świnką” (czemu?) nie ma zdrobnień. Nie ma
więc „misia”, a jest niedźwiedź i to na dodatek w trzech różnych wersjach!
Sporo rzeczowej wiedzy można wynieść z tych kart, dlatego sprawdzą się ona
także u nieco starszych dzieci.
Dobry
proporcje napisu do obrazka. Litery są małe, a nie WIELKIE, czyli takie, jakie
zazwyczaj występują w tekście pisanym, a sam napis jest na tyle duży, że jest go
w stanie dostrzec także dziecko (elementy czytania globalnego). Ideałem byłby
czarny kolor liter, ale nie można mieć wszystkiego.
Wady
Rysunki.
Nie słodzę i nie idealizuję: swoją ofertą Czu Czu idealnie wpisuje się w
fatalną sytuację, jeśli chodzi o dobre materiały edukacyjne dla najmłodszych
dzieci. Ich jakość wykonania jest zawsze perfekcyjna, a pomysły i ich
realizacja nie budzą żadnych zastrzeżeń. Czu Czu nie jest tandetne ani „takie
słodziutkie i głupiutkie, że w sam raz dla niemowlaka”, jak niestety ma to
miejsce w ogromnej większości przypadków. Tym bardziej nie rozumiem tych
ilustracji. Obrazki dla najmłodszych dzieci powinny być jak najprostsze,
powinny jak najbardziej odwzorowywać rzeczywistość. Idealny byłyby tu na
przykład zdjęcia; łatwe do rozpoznania i zidentyfikowania. Niestety, estetyka
Czu Czu do mnie nie przemawia. Ich rysunki są zbyt karykaturalne, aby mogło je
poprawnie zidentyfikować najmłodsze dziecko. Na całej linii zawodzą zwierzęta. No
na przykład ta kaczka. Czy tak wygląda kaczka? Nie. I naprawdę nie rozumiem
czemu nie mogłaby wyglądać lepiej.
Nie
podoba mi się też to, co zrobiono w „Kolorach i kształtach”. Zapisana na górze
nazwa koloru zawsze występuje w formie męskoosobowej. Biorę więc kartę i czytam
jak leci. „Różowy kwadrat” i „żółty kurczak” brzmią dobrze. Ale „brązowy
czekolada” albo „niebieski gwiazda”? Nie mogę przecież tak czytać, bo wyrośnie
mi potem dziecko, które nie rozróżnia rodzaju męskiego od żeńskiego. Mam więc
czytać coś innego niż to, co jest napisane? I tak źle, i tak niedobrze.
Zwłaszcza, że „brązowa” jest formą przymiotnika tak samo poprawną jak „brązowy”.
Pomimo
kilku wad karty od Czu Czu uważam za najlepsze karty dostępne na polskim rynku
i nie wyobrażam sobie naszego dnia bez nich. Idealne będą dla niemowlęcia
poznającego dopiero nowe słowa, ale także dla trzylatka układającego karty w
zbiory. Na pomysły zabaw z nieco starszymi dziećmi zapraszam za kilka lat. :)

