Nie wiem jak to wygląda w tabelach i wytycznych
dotyczących rozwoju. Nie wiem kiedy dziecko „powinno” rozróżniać kolory. Ich
nazw używałam od samego początku; podawałam czerwoną grzechotkę, zieloną
sałatę, pomarańczową piłkę; nazywanie barw uważałam za całkowicie naturalne.
Mimo wszystko Róża nie rozumiała co znaczy „niebieski”, a co „żółty”. Nie
podawała przedmiotów w konkretnych kolorach, nie segregowała ich. W końcu
zaczęła, za nic mając moje nauki i ćwiczenia, a dokonała tego w bardzo
zaskakujących okolicznościach.
Oczywiście, jako matka nadambitna, która nie uważa, że „przyjdzie samo, w swoim czasie”, kolorów próbowałam uczyć. Rzecz nie wydaje mi się trudna i jeśli nazywam pewną cechę od samego początku, a ona po półtora roku nadal jest niezauważana, myślę sobie: „hej, bez przesady!”. Pokazywałam więc specjalnie przygotowane karty, dzieliłam to na sesje – nic.
Jak już kiedyś wspominałam (KLIK!) uwielbiamy z mężem grę
„Pędzące żółwie”. Od pewnego czasu, mniej więcej od momentu, kiedy Róża
przestała zjadać wszystko, co znalazło się w zasięgu jej rąk, możemy pograć w
różne planszówki przy dziecku. Warunek jest taki, że dziecko siedzieć musi w
wysokim krzesełku, przyglądać się rozgrywce i od czasu do czasu dostać do ręki
kilka elementów z pudełka. Da się zrobić! Przyglądała się więc nam ta Róża dość
bacznie, a że „Pędzące żółwie” są ładne – często sama wyciągała pudełko z grą,
żeby sobie przejrzeć jego zawartość.
Przeglądała, przeglądała i... ni stąd i zowąd zaczęła
dopasowywać drewniane żółwie do ich wizerunków na tekturkach. Kolorami! Nie
mogłam uwierzyć, że robi to sama, niezachęcona przez nikogo. Początkowo
myślałam nawet, że to przypadek, ale nie! Zabawa okazała się na tyle
interesująca, że Róża segregowała w ten sposób żółwie jeszcze kilkukrotnie.
Wtedy wtrąciłam się ja i korzystając z takiego zainteresowania grą – wymyśliłam
inne aktywności utrwalające znajomość kolorów.
1. Segregowanie
Czyli to, o czym już napisałam. Wykładam tekturkę z
żółwiem, a Róża dopasowuje do niego drewnianą figurkę.
Jest też druga, nieco trudniejsza opcja. Stawiam
drewniane figurki w jednym rzędzie. Daję Róży do ręki kilka-kilkanaście kart, a
ona ustawia je, kolorami, pod figurkami.
2. Poruszanie po
planszy
Bardzo ciekawa alternatywa zabawy z kolorami. Ponieważ
Róża obserwuje grających rodziców i fascynuje ją przesuwanie pionków po planszy,
postanowiłam zaproponować jej coś podobnego. Drewniane żółwie ustawiam na
starcie, a następnie pokazuję kolejne karty. Róża przesuwa o jedno pole żółwia
takiego koloru, jakiego zobaczy na karcie. To nie tylko nauka kolorów ale także
instynktowne rozpoznawanie wartości jeden. Moja córka uwielbia tę zabawę!
Na razie wszystkie karty to „plusy” – żółwie poruszają
się o jedno pole do przodu. Z czasem wprowadzę minusy i podwójne wartości.
Oprócz utrwalania kolorów wprowadzam tym samym mechanikę samej gry! Myślę, że
jeszcze kilka miesięcy i będziemy mogli rozegrać naszą pierwszą, może nieco
uproszczoną, trójosobową partię „Pędzących żółwi”! :)
3. Budowanie wieży
Kolejny mechanizm podpatrzony w oryginalnych zasadach
gry. Żółwie wchodzą na siebie, Róża, naśladując nas, też układała je w ten
sposób. Pokazuję jej kolejne kolory na kartach, a ona zgodnie z tą sekwencją
układa wieżę. Kolejnym etapem, znacznie trudniejszym, będzie przedstawienie od
razu gotowej sekwencji i na jej podstawie ułożenie wieży.
Dodajmy jeszcze, że dostrzeżenie kolorów w żółwiach stało
się początkiem rozróżniania barw w ogóle. Wystarczyło je nazwać, porównać
danego żółwia z czymś innym i tak oto moje dziecko zaczęło rozumieć czym jest
kolor czerwony, a czym zielony. Potem przyszły też inne, niezaproponowane w „Pędzących
żółwiach” barwy.
Potwierdziły się dwie rzeczy. Po pierwsze; dziecko uczy
się przez obserwację. Choć jestem zwolenniczką metody Domana, stosuję ją w
najróżniejszych dziedzinach, a efekty tych ćwiczeń są ogromne i niedające się
zakwestionować, to widzę, że większości rzeczy uczy się ot tak, zupełnie
nieformalnie. Po drugie; najlepszymi zabawkami są przedmioty, którymi z
fascynacją manewrują najbliższe osoby. Wybierajmy więc mądrze. Zamiast ślęczeć
nad smartfonem – posiedźmy nad książką. Odłóżmy też tablety i zagrajmy wspólnie
w jakąś grę. To naprawdę działa!
A już niedługo pokażę Wam grę dla dzieci, przy której
szlifujemy kolorystyczne zdolności. Taką prawdziwą, z kostką! :)
Koniecznie przeczytaj też:
- Recenzje gier planszowych
- Czytanie dziecku, z dzieckiem i pomimo dziecka
- Puzzle, ciąg dalszy. Najlepsze puzzle dla półtoraroczniaka
- O zabawach umuzykalniających, wspólnej grze na instrumentach i aktywnym słuchaniu muzyki
- Zabawy w kuchni
My stosujemy takze nauke po przez zabawe nie nawet kiedy dziecko cos sie nauczylo
OdpowiedzUsuńMy stosujemy takze nauke po przez zabawe nie nawet kiedy dziecko cos sie nauczylo
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć! Wyciągam w takim razie żółwie z szafy i też będziemy się nimi bawić :)
OdpowiedzUsuńWspaniały pomysł! W ogóle patrzenie na to jak rodzice grają może dziecko wiele nauczyć. Od dawna czytam Twojego bloga i bardzo podobają mi się Twoje pomysły na połączenie zabawy z edukacją. Pomysły z "Pędzącymi żółwiami" są naprawdę świetne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, A.
Dziękuję. :) Ale pomysł nie mój! Od dziecka wyszedł! :)
Usuńuwielbiam takie alternatywne zastosowania planszówek! akurat "Pedzące żółwie" trafiły do nas za późno na takie zabawy, ale J. też uczył się kolorów miedzy innymi segregując pionki :D
OdpowiedzUsuńczekam na tę PRAWDZIWĄ grę!
Boskie te żółwiki :)
OdpowiedzUsuń