Nie muszę chyba nikogo przekonywać do wielkiej miłości,
którą darzę „Pędzące żółwie”. Wspominałam o tym na blogu wielokrotnie, między
innymi w recenzji (KLIK!) albo w notce o rewolucyjnej metodzie nauki kolorów,
którą wymyśliłam ;) (KLIK!). Kiedy więc „pędząca” seria zaczęła się rozrastać –
byłam bardzo podekscytowana. W zeszłym roku pojawiły się „Pędzące jeże”, które
chciałam mieć teraz, natychmiast. Ponieważ jednak w grze zabrakło wariantu
dwuosobowego, a recenzje były raczej oziębłe, tytuł przeszedł mi koło nosa.
Kilka tygodni temu ukazała się kolejna gra z serii: „Pędzące ślimaki” i tym
razem nie mogło jej u mnie zabraknąć.
Autorem gry jest oczywiście rewelacyjny Reiner Knizia, a za
ilustracje po raz kolejny odpowiada Rolf Vogt. Szata graficzna bardzo
przypomina „Pędzące żółwie” – jest kolorowo i z humorem. Elementy bardzo dobrej
jakości, choć karty mogłyby być nieco grubsze.
Zawartość pudełka |
O co chodzi?
Każdy z graczy losuje kartę z dwoma ślimakami w różnych
kolorach; to są „jego” ślimaki, to właśnie te kolory pod koniec rozgrywki muszą
się znaleźć na punktowanych pozycjach. Zwycięża gracz, który zdobędzie
najwięcej punktów, a dotarcie do mety wcale wygranej nie gwarantuje. Punktowane
jest także miejsce drugie i... ostatnie. To bardzo ciekawy pomysł, który
sprawia, że nie tylko pogoń w kierunku mety jest naszym celem. To także ciekawe
rozwiązanie w grze z małymi dziećmi, które nawet zepchnięte na ostatnią pozycję
nie powinny się czuć rozżalone.
To najlepszy układ kart dla gracza, który ma żółwia
czerwonego i żółtego. Za pierwsze i ostatnie miejsce dostanie najwięcej
punktów.
|
Ślimaki poruszają się o tyle pól, ile wskaże nam kostka.
Kości, jak to kości – determinują losowość, można ją jednak nieco okiełznać.
Spośród pięciu kości wybieramy tylko jedną i o wskazaną na kostce ilość oczek
przesuwamy ślimaka w danym kolorze. Następny gracz rzuca już tylko czterema
kośćmi, i tak dalej. Pozwala nam to obserwować wybory innych graczy i tym samym
zgadywać, które ślimaki „należą” do nich. Wyraźnie czuć tu klimat wyścigu,
zwłaszcza pod koniec gra robi się emocjonująca.
Przesuwając swój pionek na pole, na którym stoją już inne
ślimaki – przepychamy je wszystkie do tyłu. Za to zdobywamy punkty. Punktujemy
też wtedy, gdy staniemy na grzybku.
Gracz wybiera zieloną kość, na której są dwa oczka i
przesuwa zielonego ślimaka o dwa pola. W miejscu, gdzie kończy swój ruch stoi
czerwony ślimak, który zostaje przepchnięty o jedno pole do tyłu.
|
Kilka łatwych zasad, bardzo krótka instrukcja, ciekawy
mechanizm. Z tej prostoty wychodzi świetna gra, w której wszystko rewelacyjnie
działa. Knizia potrafi!
Wow!
W „Żółwie” rozegraliśmy już setki, o ile nie tysiące partii
i choć gra nadal nam się podoba, to marzyła mi się nowa, taka, która dorówna
swojej wysłużonej poprzedniczce. I oto jest! Trudno mi ubrać swoją ekscytację w
słowa. Po „Ślimakach” spodziewałam się różnych rzeczy, ale nie tego, że będą aż
tak dobre. Bałam się, że kolejny, trzeci już tytuł w serii nie zaskoczy mnie
dobrym pomysłem, że mechanizm działania gry będzie wtórny, że będzie to marna
kopia pierwowzoru. Ale nie!
„Pędzące ślimaki” to takie „Pędzące żółwie”, ale... inne,
nowe, nieznane. Jest kilka elementów wspólnych. Tu także losujemy „swoje”
ślimaki (tym razem dwa, a nie jeden), których kolory aż do końca ukrywamy przed
innymi graczami. Poruszamy się także wszystkimi ślimakami, a nie jedynie tymi
należącymi do nas. Te dwie świetne zasady gwarantują emocjonującą rozrywkę i
cieszę się, że są obecne także tutaj. Tak naprawdę to jednak dwie zupełnie
różne gry i porzucić można obawy przed powtarzalnością. Inny jest mechanizm
poruszania sie pionków (przepychanie, zamiast wchodzenie na siebie) oraz
całkowicie inna strategia dążenia do zwycięstwa. I przede wszystkim – to coś
nowego. Nawet przy ukochanej grze w końcu czuje się pewien przesyt i ma się
ochotę na coś nowego. Tu dostałam nowe, ale jednak w jakiś sposób już znajome i
przede wszystkim – tak samo dobre. A może nawet lepsze? Nie wiem, jeszcze nie
zdecydowałam.
Wady? Zabrakło mi oczu na ślimaczkach. Żółwie miały!
Dla kogo?
Po pierwsze, to znakomita gra dla dzieci. Pewnie, że
dobrze można się bawić przy „Chińczyku” albo „Grzybobraniu”. Sama jako dziecko
nie znałam innych gier, a notoryczne zbijanie dziadka tuż przed jego „domkiem”
wspominam z szerokim uśmiechem na ustach. Czasy się jednak zmieniają, a
nowoczesne gry planszowe, które teraz powstają stanowią nie tylko rewelacyjną
rozrywkę, ale także wprowadzają dużo bardziej skomplikowane mechanizmy niż
tylko rzucanie kostką i losowe przesuwanie swojego pionka w kierunku mety. „Pędzące
ślimaki” do dla dzieciaków świetne ćwiczenie planowania i strategii. Można
bowiem obrać różne drogi do zwycięstwa. Początkowo ma się ochotę, wzorem
tradycyjnego „Chińczyka”, jak najszybciej dotrzeć do mety. Szybko jednak się
okazuje, że nie jest to gwarancja wygranej. Niejednokrotnie należy poruszać się
jak najwolniej, aby wcześniej zdobyć jak najwięcej punktów.
Po drugie – dla rodzin. Mimo bajecznie prostych zasad i
bardzo kolorowej, dziecinnej wręcz szaty graficznej – to nie jest gra tylko dla
dzieci. To jeden z tych tytułów, przy których każdy ma równe szanse na
zwycięstwo, a rodzice nie muszą udawać przegranej ani cierpieć morderczych
katuszy, kiedy ich pociecha chce rozegrać dwudziesty już tego dnia pojedynek.
Po trzecie – dla każdego. Ja i mój mąż nie jesteśmy może
wytrawnymi graczami, ale znamy kilka cięższych tytułów. Jak mamy (czytaj:
mieliśmy) czas, zdarza nam się strzelić partię w Cywilizację, Agricolę, Stronghold
albo Neuroshimę Hex. Prawda jest jednak taka, że kiedy położymy dzieci spać i
sami słaniamy się już na nogach marząc jedynie o tym, żeby się wreszcie położyć,
przyjemność sprawiają nam gry, w których zasady są proste, a rozgrywka niezbyt
długa i po prostu przyjemna. „Pędzące ślimaki” to dla nas w takiej sytuacji
ideał. Gramy z największą przyjemnością, a na jednej partii nie kończy się
nigdy.
Jeśli lubicie „Pędzące żółwie” – musicie mieć „Pędzące
ślimaki”. Jeśli nie znacie „Pędzących żółwi” – musicie mieć obie te gry. To
taki mój planszówkowy niezbędnik, bez niego ani rusz! Miejmy nadzieję, że to
nie ostatnie pędzące zwierzątka w serii, a nowe tytuły będą tak samo dobre jak
te już wydane.
Pędzące ślimaki. Na jednej nodze
Autor: Reiner Knizia
Wydawnictwo: Egmont
Liczba graczy: 2-5
Wiek: 6+
Czas gry: 15-20 minut
Liczba graczy: 2-5
Wiek: 6+
Czas gry: 15-20 minut
Koniecznie przeczytaj też inne recenzje gier planszowych.
Oj, chętnie zagrałabym w te ślimaczki! :)
OdpowiedzUsuńOstatnio powróciłam do takich gier ;)
OdpowiedzUsuńBankrutuję przez Ciebie. :) Pędzące żółwie bardzo lubimy, więc ta gra na pewno tez przypadnie nam do gustu. Wygląda ślicznie.
OdpowiedzUsuńMonika
Córka dostanie "Pędzące ślimaki" na Dzień Dziecka!
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiamy i żółwie, i jeże. Mam nadzieję, że ślimaki nie zostaną w tyle ;-)